,,STACJA WORMDITT'' ROZDZIAŁ XVII PRZEZNACZENIE



                                               PRZEZNACZENIE




      Latem, jak co roku przyjechał do Ornety cyrk. Taka atrakcja tradycyjnie mobilizowała mieszkańców naszego miasteczka i okolic do masowych pielgrzymek na targowisko miejskie, gdzie co roku cyrkowcy rozstawiali całe swoje królestwo z ogromnym namiotem w centralnym punkcie. Nie interesowało mnie to, co w ramach rozrywki dla gawiedzi oferowali artyści cyrkowi, ale wybrałem się z kumplami z Kwiatowej, bo w budzie,  za ogrodzeniem można było kupić (i spożyć) czeskie piwo Złoty Bażant. Od razu ,,wpadła mi w oko” dziewczyna, która to piwo sprzedawała. Bardzo mi się spodobała. Była szczupła, wysoka, miała ciemne włosy zebrane w kok i - nomen omen - piwne, bardzo piwne oczy. Prawdopodobnie do niczego by nie doszło, gdyby nie zaczęła się wpatrywać we mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Początkowo myślałem, że mi się wydaje, ale Tadeusz to potwierdził:
    - Ty, ta laska cały czas się na ciebie gapi. Ale masz farta!
   - Eee, wydaje ci się – odpowiedziałem, ale poczułem dziwne podniecenie. Dziewczyna była bardzo ładna, ba – piękna! Czego ona mogła chcieć ode mnie? Mało to było przystojnych facetów, amatorów czeskiego piwa, śliniących się i gapiących w nią jak w obrazek?
   - Nic mi się nie wydaje, ślepy nie jestem. Chłopaki, nie mam racji? – odezwał się do pozostałych.
A ci jak na komendę zaczęli entuzjastycznie przytakiwać.
   Staliśmy niedaleko od niej, chyba słyszała o czym mówimy, bo spojrzała na mnie po raz kolejny i …uśmiechnęła się. Jezuuu! (Czemu ona nie była szczerbata?!) Jaki miała uśmiech… Przyjemny dreszczyk przeszył całe moje ciało. Wmurowało mnie w ziemię. Ona naprawdę uśmiechnęła się do mnie. Tylko do mnie! Nagle to poczułem. UROK??? Nigdy dotąd coś takiego mi się nie przytrafiło. ZAKOCHAŁEM SIĘ!!! Jak jakiś podlotek. Bez dwóch zdań!
  - Czy to jest ta miłość od pierwszego wejrzenia - pomyślałem? A czy to ma jakiekolwiek znaczenie?  Spadło to na mnie jak abecadło. I co teraz? Stałem jak ten Szymon Słupnik niezdolny do jakiegokolwiek działania. Ale od czego ma się kumpli. Nie dali mi ,,zmarnować okazji”.
   - Co tak stoisz jak dupa wołowa? Idź do niej zagadać! – usłyszałem. Kuksaniec nie pozostawił mi czasu na zastanowienie. Szedłem w jej kierunku z totalną pustką w głowie i skołowaciałym językiem. Cały mój rezon, wygadanie, elokwencja - pierzchły. Ona patrzyła na mnie z lekko rozchylonymi ustami. Scena jak z kiepskiego romansu. Chciałem zwiać gdzieś, gdzie zioła egzotyczne rosną,  ale jakaś tajemna, nieznana siła pchała mnie w jej kierunku. Czułem zbliżającą się katastrofę. Jeszcze trzy kroki, dwa, jeden.
   - Czekaj na mnie po przedstawieniu przy kasie – powiedziała dźwięcznym, spokojnym głosem. Mój letarg trwał. Gdyby mi kazała paść blinem – zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem. Z wdzięcznością kiwnąłem tylko głową i uskuteczniłem grymas markujący uśmiech. Całe szczęście, że zajęła się klientami i nie musiałem z nią rozmawiać – w efekcie ewentualnej konwersacji w najlepszym wypadku wyszedłbym na prowincjonalnego prostaka.
   - Ufff … - odetchnąłem z ulgą, gdy zniknąłem z jej pola widzenia. Nie chciałem wracać do kumpli, nie miałem ochoty na słuchanie ich komentarzy, targały mną uczucia, których nie znałem, nie wiedziałem jak sobie z nimi poradzić. Postanowiłem nieco ochłonąć, miałem około godziny, półtorej, by dojść do siebie i nie skompromitować się podczas spotkania. Pomyślałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie kąpiel w pobliskim jeziorze. Poszedłem na dziką plażę, jak przewidywałem nikogo tam nie było – cyrk ze swoimi atrakcjami był wystarczająco silnym magnesem, by ściągnąć wszystkich amatorów innych, miejscowych rozrywek. Rozebrałem się do rosołu i dałem nura w chłodną, czarną wodę. Znałem to miejsce jak własny podkoszulek, więc nie obawiałem się, że może mi się coś stać. Dobrze, że woda była chłodna. Taplałem się dosyć długo, aż poczułem, że robi mi się zimno. Doszedłem jakoś do siebie i teraz tylko cieszyłem się ze spotkania. Uśmiechnąłem się, gdy uświadomiłem sobie, że zakochałem się  w dziewczynie, której nie znam nawet imienia. Próbowałem zgadywać, ale po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma to sensu. Niebawem dowiem się i na pewno mi się spodoba. Nawet jakby miała na pierwsze Felicja, a na drugie Władysława. Albo odwrotnie.
   Musiałem jeszcze powiadomić kumpli, że ze mną wszystko w porządku i przeprosić ich, że zniknąłem tak bez uprzedzenia. Nie obrazili się. Musiałem też wysłuchać ich niewybrednych komentarzy. Nie zrobiły na mnie większego wrażenia, byłem w stanie, w którym naprawdę niewiele rzeczy mogło mnie ,,ruszyć”.
   Z niecierpliwością oczekiwałem, aż publika rozejdzie się do domów i w końcu doczekałem się. Podeszła do mnie, wyciągnęła rękę na przywitanie i rzekła:
   - Elwira.
Miała szczupłą, ciepłą dłoń. Uścisk był krótki, mocny.
   - Mietek – odpowiedziałem i uśmiechnęliśmy się oboje. Lody zostały przełamane.
Była niewiele ode mnie niższa. Miała figurę modelki i wszystkie kobiece atrybuty na swoim miejscu. Aż mi się ciepło zrobiło.
   - Ile masz czasu? – zapytałem, by zagaić jakoś rozmowę.
   - A dlaczego pytasz? – odpowiedziała patrząc na mnie tymi swoimi niesamowicie piwnymi oczami.
   - Chciałbym ci pokazać miasto. W zależności od czasu, jakim dysponujemy może to być wersja skrócona, lub pełna.
Znów zaświeciła tymi swoimi oczami przekrzywiając nieco głowę i odpowiedziała:
   - Jestem dorosłą dziewczynką i nie muszę przed nikim tłumaczyć się z tego, co robię.
Nie mogłem usłyszeć niczego przyjemniejszego:
   - W takim razie pokażę ci wszystko! Czy masz jakieś specjalne życzenia?
   - Może ci się to wydać dziwne, ale bardzo lubię odwiedzać nocą cmentarze. Macie tu cmentarz?
   - Cmentarzy ci u nas dostatek. Jaki wolisz: katolicki, ewangelicki, czy żydowski?
   - Kirkut też macie?  
   - Ano mamy. Wprawdzie w opłakanym stanie, bo od lat nikt o niego nie dba, ale mamy.
   - To ja chcę tam iść! – powiedziała stanowczo.
   - Życzenie twoje będzie spełnione, ale musisz wiedzieć, że to daleko stąd.
   - A ty? Ty gdzieś się spieszysz?
Niesamowite! Nie tylko piękna, ale jeszcze inteligentna – to chyba sen jakiś.
   - Mam do ciebie prośbę Elwiro – czy mogłabyś mnie uszczypnąć?
Popatrzyła na mnie znów. W jej oczach ujrzałem powagę.
   - Posłuchaj. To co się dzisiaj wydarzyło nie dotyczy tylko ciebie. Może ja jestem młoda, ale na pewno nie jestem głupia. Możesz mi wierzyć, albo nie, ale do dzisiaj nie wiedziałam, że mogę coś takiego przeżyć i tak się zachować. Nie wiem kim jesteś, ale czuję, że jesteś tym kimś, z kim mogę o północy iść na żydowski cmentarz. I wcale nie chodzi tu o duchy. Wiesz o tym tak samo jak ja. To przeznaczenie. Może jeszcze o tym nie wiesz. Ja to wiem!
   Jak opisać  coś takiego, by opis był autentyczny, wiarygodny? Nie potrafiłem zrobić tego wtedy – gdy miałem dwadzieścia lat, nie potrafię zrobić tego teraz i chyba nigdy nie będę  potrafił. Kto chce, niech wierzy…
   W ciągu jednej nocy powiedzieliśmy sobie wszystko, co było potrzebne, by zdecydować się na spędzenie razem reszty życia. We mnie zagrała stara, prawie zardzewiała struna. Przypomniałem sobie cygański tabor z dzieciństwa i mój ocean żalu, że nie mogłem z nimi jechać. Spełniał się mój nieśniony sen: podróż w nieznane, gdzie oczy poniosą, byle przed siebie. I do tego z taką dziewczyną! I z niewyczerpalnym zapasem Złotego Bażanta!  To stało się tak nagle, emocje były tak intensywne, że ani przez chwilę nie wahałem się z wyborem. Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny podjętej decyzji.
Gdy Elwira usłyszała, że jestem gotów wieść z nią życie w cyrkowym wozie opowiedziała swoją historię. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym dwa lata temu. W spadku zostawili jej firmę, którą prowadzili. Handlowali słodyczami i napojami w polskich cyrkach. Firma nieco przypominała ,,Wars” w PKP. Powoli stawali się monopolistami. Siostra jej matki, która kochała Elwirę jak własną córkę, zajmowała się księgowością, logistyką i zaopatrzeniem. Mieli kupę kasy - Elwira mogła zamieszkać gdzie tylko by sobie zażyczyła,  ale to by była ostatnia rzecz na którą by się zdecydowała. Całe swoje życie spędziła w cyrkowym wozie i zmieniać tego nie zamierzała.

     Po nieprzespanej, bardzo krótkiej nocy, miałem czas do popołudnia, by pozałatwiać wszystkie swoje sprawy, choć tak naprawdę nie dbałem o to. Rodzice zareagowali dziwnie: nawet nie namawiali mnie do zmiany decyzji. Chyba myśleli, że to chwilowy kaprys, wakacyjna przygoda. Wszystko działo się tak szybko, było tak podkręcone adrenaliną, serotoniną, dopaminą i innymi inami, że prawie tego nie rejestrowałem. Nawet nie zdążyłem pożegnać się z kumplami. Wmówiłem sobie, że do nich napiszę.
   Czas na refleksję pojawił się, gdy jadąc w stronę Lidzbarka Warmińskiego mijaliśmy miejsce, gdzie kiedyś rozlokowany był ,,mój” tabor. Przypomniałem sobie historię mojego ojca - ciasna obręcz żalu mocno ścisnęła mi serce i przeraziłem się. 
  To co zrobiłem było dziecinadą - to pochopne, nieprzemyślane działanie, ale nie było już odwrotu. Ogarnął mnie smutek, zastygłem w przekonaniu, że już tu nigdy nie wrócę, że zostawiam tu całe swoje życie, rodzinę, kolegów.
   Nie wiedziałem, że oprócz tej gwałtownej, gorącej miłości do Elwiry zabieram ze sobą jeszcze jedną miłość: dojrzałą, ugruntowaną. Miłość do tej ziemi, tego miasta.
  Mówią, że to nie ludzie wybierają Boga, ale Bóg wybiera sobie ludzi. Nie będę polemizował. Wiem jedno – pokochałem tę krainę. Ale nie to jest najważniejsze – tak może powiedzieć każdy pod wpływem emocji. Najważniejsze jest to, że to ona mnie wybrała żebym ją kochał. Miłością bezwzględną, dozgonną. Za jej piękno, ale i … za komary latem, za jesienną plugawicę, siarczyste mrozy i ludzi, którzy nie zawsze potrafią docenić, że mieszkają w takim wyjątkowym miejscu.
Za to jestem wdzięczny.


                                                                    KONIEC

   




Komentarze

  1. Orneciak22 maja 2020 04:05
    To by było na tyle.
    Zachęcam do skomentowania tego, co przeczytaliście. Co Wam się podobało, co mniej, co wcale.

    ODPOWIEDZUSUŃ

    Tadek...22 maja 2020 23:13
    Jestem pewny że nie oczekujesz recenzji swojego dzieła bo o taką pewnie masz się do kogo zwrócić.
    Napiszę wìęc o swoich wrażeniach. Po wizytówce jaka towarzyszy blogowi spodziewałem się apoteozy Ornety,Warmii i może Prus. Pierwsze rozdziały tak wróżyły doszukałem się nawet analogii z poetyckim fragmentami Odwykowni. To było sympatyczne,przewidywalne w wielu miejscach uniwersalne o czym śwaiadczyło kilka wpisanych komentarzy,moich też. Aż nagle opowieść staje się inna,całkowita zmiana nastroju,jak u Nowakowskiego i jego podskórnej Warszawie.Pewnie ta zmiana wielu zaciekawiła,mnie zasmuciła, skończyła się sielanka a zaczęło się prawdziwe życie.
    I znów ktoś sprowadził mnie na ziemię bo to niestety moje życie.
    Łukasz dziękuję Ci że na piątki czekałem,a dalszy ciąg który chętnie przeczytam w moim przypadku zaczyna się po trzydziestoletniej przerwie.
    Z wdzięcznością Pozdrawiam.

    ODPOWIEDZUSUŃ

    Jerzy24 maja 2020 09:41
    Witaj Łukaszu’
    Przeczytałem !
    Z dużym zainteresowaniem śledziłem losy bohatera.
    Posługiwałem się nawet aplikacją Street View, aby rozpoznawać miejsca w których rozgrywała się akcja Twojej powieści.
    Byłem urzeczony opisem postaci w niej występujących.
    Z racji tego że, podobnie jak ty, pamiętam „tamte czasy” ogarniała mnie pewnego rodzaju nostalgia i wzruszenie, lecz Twoje poczucie humoru nie pozwalało na całkowite „rozklejenie się”.
    Zasmuciło mnie jedynie ostatnie słowo:... KONIEC.
    Liczyłem na: C D N .
    Mam nadzieję że nie zamkniesz swojego Bloga i (przynajmniej) od czasu do czasu, będę mógł coś tam poczytać…
    Dziękuję i pozdrawiam serdecznie
    Jerzy.

    ODPOWIEDZUSUŃ

    Orneciak24 maja 2020 14:33
    Witajcie Dobrzy Ludzie !
    Dzięki za Wasz wysiłek i bardzo ciekawe komentarze. Szkoda, że tylko Stara Gwardia wykazała aktywność.
    Bloga nie zamykam, nie tracę nadziei, że Moi Czytelnicy przełamią niemoc i też wykażą nieco aktywności.
    Zachęcam do publikowania czegokolwiek, wierzę, że nawet kilka słów może komuś sprawić satysfakcję. Trzeba tylko poklikać w te małe kwadraciki. Nie jest to trudne, bo na każdym z nich jest jakaś literka - łatwo układa się słowa. Ostatecznie można poprosić o pomoc dzieci, lub wnuków. Młodzież mamy zdolną nad podziw.
    Ja też byłbym śmielszy w publikowaniu różnych ,,popierdułek", gdybym nie był osamotniony.

    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

BONUS