Zmora, czy Wernyhora?
Pod wieczór już było, noc prawie. To taka specyficzna pora, kiedy wszystko jeszcze na jawie, a już jakby było wczoraj. W ten czas wszystko się może zdarzyć, jak na polu pełnym marchewek. I nie zdążysz nawet zajarzyć, czy to prawda, czy tylko efekt? Nagle w mroku coś,, zaistniało”, to chyba najwłaściwsze słowo, coś się zmaterializowało i stanęło tuż przy mnie – obok. Ze strachu omal się… no wiecie, dyskomfort poczułem w mych porach i nagle – jak grom – myśl przeleci: - Jezus Maria – zaś Wernyhora!? Wielki, stary, zarośnięty, w łachmany jakieś przyodziany. Spojrzał na mnie wzrokiem smętnym I tak rzecze, tonem przygany: - A czemu ty już nic nie piszesz? Talent ci dany marnotrawisz, zakleszczyły ci się klawisze, zabiorę jak się nie poprawisz! - Aaale co pisać, powiedz Panie… To nie są jakieś fiki-miki, przecież już wszystko napisane, chyba, że – mam pisać wierszyki? Dostojny starzec spojrzał srogo, wzro