Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2020
          Eskapistyczne peregrynacje w krainę liter jako sposób na                                   uatrakcyjnienie człowieczej egzystencji.         Kto mnie na tę ścieżkę wprowadził? Do dziś nie znam odpowiedzi na to pytanie, chociaż nieraz je sobie zadawałem i nieraz próbowałem bezskutecznie znaleźć odpowiedź. To nie było i nie jest moją obsesją; prawdę powiedziawszy – nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest to, że na niej byłem, jestem i mam nadzieję, że dopóki intelekt pozwoli - nie zejdę z niej na manowce.    Zaczęło się od czytania. Jak wielu młodych ludzi czytałem. Czytałem dużo, ale według własnego klucza. Buntowałem się przeciwko lekturom szkolnym (jedyna, którą przeczytałem, to ,,Lalka”, niekoniecznie w terminie wyznaczonym przez program szkolny). Buntowałem się przeciwko modnym trendom (literatura iberoamerykańska, science fiction etc.), nie szpanowałem ,,zaliczaniem” trudnych pisarzy (,,Jojce`a ostatnio czytałem”). Moje spotkania z literaturą były bardzo prywatne, n

O pierdach rzecz

                                           Gdy pewnego razu w trakcie jakiejś tradycyjnej dyskusji o wszystkim i o niczym mój interlokutor – Prawie Najlepszy Kolega Piotr argumenty przeze mnie użyte nazwał ,,pierdami” postanowiłem stanąć w obronie tego, co niewidzialne, ulotne, a jednak istotne.   Jakież ubogie byłoby nasze życie bez pierdów. Tych z głębi trzewi, niesfornych bączurów, penetrujących bez skrępowania teren wokół. Nieszanujących granic, świętości, ni tabu. Beztroskich, frywolnych, ale i dokuczliwych, smrodliwych i czasem, niestety ... z kleksem. Tych odwiecznych nosicieli dobrych i złych nowin, zwiastunów prosperity i trudnych chwil. Ileż skomplikowanych słów, trudnych do opisania stanów emocjonalnych potrafi przekazać jedno, ale w odpowiednim momencie wyartykułowane pierdnięcie. Słowo ,,wyartykułowane” jest tu jak najbardziej na miejscu. Próżno by szukać drugiego takiego niewerbalnego uniwersalizmu w naszym coraz bardziej zwariowanym, pędzącym licho wie dokąd i po

Pamięci Edgara Allana Poe.

czerwca 02, 2020 Mieczysław Łuksza                                                 Nagle dostrzegł coś, co sprawiło, że bezgraniczna rozpacz i marazm jakby zastygły na moment. To wystarczyło. A potem… Potem pojawiła się nutka optymizmu. Nawet nie nutka, a półnutka, a może tylko ćwierćnutka, ale – optymizmu.    Potem wszystko się zmieniło; powiało lepszymi czasami i … nadeszły. Gdy któryś za znajomych, okazując zwykłe, ludzkie zainteresowanie pytał:  - Nad czym teraz pracujesz? – nie potrafił odpowiedzieć. Bo czy to, co robił można było nazwać pracą? Praca, jeśli nie przynosi zysku, to chociaż powinna być na swój sposób pożyteczna. A cóż za pożytek był z jego pisaniny? Nie mówiąc już o jakichkolwiek zyskach.    Mimo tego poświęcał temu zajęciu dużo czasu. Z dnia na dzień coraz więcej. W końcu tak go to pochłonęło, że się w tym zatracił. Zaniedbywał odżywianie, sen, a nawet higienę osobistą. On – lew salonowy przestał się spotykać z przyjaciółmi, zaniechał wszel

Dyrdymały

czerwca 02, 2020 Mieczysław Łuksza                                   - Kto napisał ,,Raz w roku w Skiroławkach” ? - Nacki. - Nienacki ! - Nie Nacki? Nacki ! - Nie, nie Nacki – Nienacki. - Jak to nie Nacki, jak Nacki ! - Nienacki ! - To kto jak nie Nacki ?! - Zbigniew Nienacki ! - To jaki Zbigniew, jak nie Nacki? - A idź ty w pizdu !

Halołyn

Mieczysław Łuksza                                                       Jakaś dziwna, stęchła jakość. Psiakość! Beznadzieja, bylejakość. Patryjory i idioty, serwiliści i miernoty. Marność, nicość i stronniczość. Jaśnie Pany na kolanach, demagogia dratwą tkana. Woń kadzidła nozdrza drażni. My gieroje, my odważni! Ci wybrani – namaszczeni, ci – sort gorszy – odrzuceni. Ci wyklęci, ci przeklęci - jakoś się to wszystko kręci. Niech nam gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie! 500 + i Radio Maria. Oto Polska – właśnie.

,,STACJA WORMDITT'' ROZDZIAŁ XVII PRZEZNACZENIE

                                               PRZEZNACZENIE       Latem, jak co roku przyjechał do Ornety cyrk. Taka atrakcja tradycyjnie mobilizowała mieszkańców naszego miasteczka i okolic do masowych pielgrzymek na targowisko miejskie, gdzie co roku cyrkowcy rozstawiali całe swoje królestwo z ogromnym namiotem w centralnym punkcie. Nie interesowało mnie to, co w ramach rozrywki dla gawiedzi oferowali artyści cyrkowi, ale wybrałem się z kumplami z Kwiatowej, bo w budzie,  za ogrodzeniem można było kupić (i spożyć) czeskie piwo Złoty Bażant. Od razu ,,wpadła mi w oko” dziewczyna, która to piwo sprzedawała. Bardzo mi się spodobała. Była szczupła, wysoka, miała ciemne włosy zebrane w kok i - nomen omen - piwne, bardzo piwne oczy. Prawdopodobnie do niczego by nie doszło, gdyby nie zaczęła się wpatrywać we mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Początkowo myślałem, że mi się wydaje, ale Tadeusz to potwierdził:     - Ty, ta laska cały czas się na ciebie gapi. Ale masz farta!    -

,,STACJA WORMDITT'' ROZDZIAŁ XVI KWIATOWA

                                           KWIATOWA                                                                    Co jakiś czas w Ornecie zdarzało się jakieś nieszczęście, które oprócz łez najbliższym dostarczało niezdrowych emocji i sensacji gawiedzi. Wszak czasy publicznych egzekucji dawno temu poszły w zapomnienie, a atawistyczne potrzeby ludzkie wciąż w nich drzemały.       Bardzo popularne było spożywanie mocniejszych trunków w orneckich kotłowniach. Palacze centralnego ogrzewania byli zazwyczaj ludźmi łasymi na wysokoprocentowe trunki i po staropolsku gościnnymi. Tam też przenosiło się nocne życie rozrywkowe w dni chłodne i słotne.   W naszej kotłowni, na Kwiatowej, w pomieszczeniu socjalnym palaczy powiesił się Staś ,,Akordeonista”. Podobno z miłości. Był kapitanem Ludowego Wojska Polskiego, służył w lotnictwie, w obsłudze naziemnej. Miał bardzo atrakcyjną żonę, choć sam Adonisem nie był: niewielkiego wzrostu, łysiejący kurdupel. Dziwili się ludzie dlaczeg