Do nieba bram

 

A kiedy już wszystko zrobiłem,

co trzeba było… i nie trzeba,

rączki potulnie swe złożyłem

i udałem się, gdzie? Do nieba.

 

Dzwonka żadnego nie znalazłem,

kołatki się nie doszukałem.

Mur za wysoki, nie przelazłbym,

Więc delikatnie zapukałem.

 

Nie było żadnego efektu,

więc nieco głośniej zastukałem.

Pozbywszy się resztek respektu

po chwili… pięścią łomotałem.

 

Wtem – judasz się w bramie otwiera,

w nim jakiś mocno zgniewany łotr.

- Czego?! – swą gębę rozdziera,

czyżby to był ten Święty Piotr?

 

Zbiło mnie to ciut z pantałyku,

języka w gębie zapomniałem,

sucho zrobiło się w przełyku,

po chwili jednak wydukałem:

 

- Przepraszam, ja do nieba, chciałbym…

- A ty przypadkiem nie z Ornety?

Na twoim miejscu ja się bał bym

do nieba bram walić z tupetem.

 

Niestety, miejsca u nas nie ma,

nieczynne aż do odwołania.

To gorsze niźli anatema,

bardzo mi przykro ,,proszę pana”.

 

A gdybyś się interesował,

czy jest dla ciebie wyjście inne,

do piekła bym cię nie skierował,

tam już niestety – też nieczynne.

 

Cóż miałem zrobić – sposępniałem,

wrodzony rezon gdzieś zgubiłem,

do kupy jakoś się zebrałem,

wody popiłem i … wróciłem.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Łapu-capu

,,Tu każdy kwiatek"

Panie Stachura