Zima, zima.
Mieczysław Łuksza
Wydaje
mi się, że dla niektórych wystarczy, że klepsydra ileś tam razy się przesypie,
a już postrzegają to, co sie działo, jako coś wyjątkowego, niecodziennego,
nawet – odrealnionego, prawie mistycznego. Jedni nazwą to: wrażliwością,
umiejętnością dostrzegania tego, czego nie widzą inni (bystry obserwator),
bujną wyobraźnią. Inni, dla których ostro zredukowane horyzonty nie
przeszkadzają w ekstremalnie pragmatycznym interpretowaniu rzeczywistości,
nazwą to po prostu – ,,pierdoleniem od rzeczy". (Oczywiście między jedną a
drugą postawą ekstremalną istnieje jeszcze wiele form pośrednich.) Można by sie
spierać, kto ma tzw. rację, ale po co?
Na naszej poczciwej planecie starczy miejsca dla wszystkich. Poza tym –
jedni bez drugich nie mogliby istnieć. Z umiarkowaną dozą obiektywizmu można
ten status quo nazwać kompromisem, a w wersji ze szczyptą optymizmu –
nawet swoistą symbiozą.
Mam
taki zwyczaj, że poranna kawę w weekendy wypijam stojąc przy oknie,
obserwując panoramę Salwatora z dumnie nad nim górującym Kopcem Kościuszki. Tak
było i tej soboty. Tylko, że widok jaki ujrzałem wprawił mnie w stan
osłupienia, nie będę ukrywał - przyjemnego osłupienia. Ujrzałem bowiem coś,
czego przez ostatnie kilka lat nie było mi dane widywać, a to z powodu, jak to
ładnie określają meteorolodzy - ,,łagodnych zim". Dopiero teraz poczułem
jak za tym tęskniłem – odezwały się wspomnienia z dzieciństwa, przez pamięć
przebiegły obrazki z zimy stulecia, zadrgała jakaś zapomniana struna.
Cóż
to ja ujrzałem?
Z
niezrównaną, ascetyczną maestrią wycyzelowane z drobnych, przezroczystych
kryształków lodu skomplikowane, podziw budzące przestrzenne konstrukcje
pokrywające wszystko po horyzont. Biało, cicho, nieruchomo.
Używając
nowomowowej nomenklatury można by je nazwać ,,projektami". Projektami
autora, który nigdy się nie leni, gdy ma do dyspozycji ujemną temperaturę i jej
towarzyszące opady atmosferyczne.
Może by to nie było tak fascynujące, gdyby
nie ten przeskok z jednej, siermiężnej, szaro-burej rzeczywistości w jakże
inną, Andersenowską krainę Królowej
Śniegu.
Widok był
zaiste baśniowy. Czapy śniegu misternie poukładane nawet na najwątlejszych
badylkach, prawie wszystko nieskazitelnie białe. Nieliczne ciemne elementy,
tworząc jaskrawy kontrast tylko potęgowały niezwykłość zjawiska. Jakby tego
było mało – wyjrzało słońce. Tu już mi brak słów, by to opisać.
Oczywiście – nie ja jeden uległem tej magii.
Na ,,fejsie" zaroiło się od naprędce pstrykanych fotografii ww. motywu. Z
całej Polski. Od brzegu morza po górskie szczyty. Oczywiście żadna, najlepsza
nawet fotografia nie odda tego, co oferuje natura, ale to naturalne, że ludzie
chcą utrwalić to, co piękne.
Wracając do mojego podziału na tych
,,wrażliwych" i ,,niewrażliwych" to chciałbym zaznaczyć, że mimo
wyraźnych różnic między skrajnymi postawami
jednych i drugich bardzo prawdopodobna jest nieoczekiwana zamiana
miejsc.
Tym, którzy nie rozumieją o co chodzi
polecam krążące od dawna w internecie słuchowisko ,,Wymarzony domek w
górach".
Komentarze
Prześlij komentarz