ZE ŚMIERCIĄ ZA PAN BRAT
Mieczysław Łuksza
I
Do napisania poniższego tekstu zainspirowało
mnie stwierdzenie mojego ulubionego pisarza S. Kinga ,,Śmierć jest nie
mniejszym fenomenem niż narodziny".
Spróbujmy sie temu przyjrzeć nieco
dokładniej.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że oba
,,wydarzenia" – jedno zaczynające naszą ziemska wędrówkę, drugie będące
jej kresem, są czymś wyjątkowym. Przy czym w znacznym stopniu dotyczą nie tylko
,,głównego bohatera", ale i ludzi
określanych mianem ,,bliskich" – przede wszystkim – rodziny.
Nowonarodzony nie jest świadomy tego, co sie
stało. Dla rodziny to wielkie wydarzenie. Coś, co jest powodem wielkiej
radości, wręcz szczęścia, albo też początkiem całej masy problemów, czasem
tragedii rodzinnych. Jedno jest pewne: zmienia to ich życie.
Czy ze śmiercią jest podobnie? W znacznej
mierze – tak. Bardzo często bywa, że śmierć przychodzi niespodziewanie,
znienacka, bez żadnych symptomów. Był człowiek – pstryk! - nie ma człowieka.
Nawet nie zdążył sobie uświadomić, że umiera.
Śmierć w
rodzinie bywa nie tylko powodem smutku, żalu, żałoby. Często jest czymś, co
wyzwala radość, a nawet szczęście. Chociażby w postaci pokaźnego spadku,
czasami niespodziewanego, ale częściej z niecierpliwością oczekiwanego (nie ma
co sie oburzać – wszak jesteśmy tylko ludźmi). Podobnie bywa, gdy umiera ktoś,
kto był okrutnikiem, sprawcą przemocy, łotrem (w ogólnym znaczeniu).
Oczywiście
we wszystkich tych przypadkach zmienia to im życie.
Fenomenem jest również to, że ten dopiero
co urodzony człowieczek może w przyszłości zostać kimś wyjątkowym. Może
wyrosnąć na zbawcę narodów, geniusza, wielkiego artystę, wirtuoza, albo zostać
kanalią. Rodzimy się jako posiadacze tabula
rasa i możemy ją zapisać po swojemu na miliardy sposobów.
A jakie perspektywy otwierają sie przed
człowiekiem, który... i tu pełne spektrum: od - opuszcza ten padół łez i
rozpaczy, po: żegna się z tym najpiękniejszym ze światów.
Dlaczego ludzie zrobili ze śmierci (z czegoś, co jest najbardziej naturalną
konsekwencja procesu zwanego życiem) coś, z czym tak trudno im się pogodzić?
Istnieje taki ogólnie wyznawany pogląd – Nikt nie chcą umierać. Do tego
stopnia, że wbrew logice podważają akt śmierci jako aksjomat – wierząc, że to
się nie musi wydarzyć. Oczywiście – nie wszyscy kurczowo trzymają się życia jak
topielec koła ratunkowego, ale zdecydowana większość na pewno.
To jedno z niespełniających się marzeń
człowieka – żyć jak najdłużej. A najlepiej – wiecznie. Istnieje grupa takich,
którzy mają to obiecane. Jedni z nich niestety już po śmierci, a inni (farciarze)
– jeszcze przed. Przy czym, nie wiadomo, kiedy obietnica ta się spełni. Wszyscy
oni czekają. Bo jest napisane: ,,Stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych. A
królestwu jego nie będzie końca".
Ci ,,farciarze", którzy tego
doczekają, nie będą się musieli rozstawać z życiem, bo po co ktoś miałby ich
uśmiercać, by potem im oferować życie wieczne?
Przepustką do tej idylli ma być
świadectwo; jak każdy z nich przeżył
swoje życie. Jeśli żył według ustalonych przykazań: skromnie, bogobojnie –
osądzony zostanie sprawiedliwie i potem będzie mógł sobie po niebiańsku
pofolgować. Jeśli zaś prowadził odmienny styl życia: hulaszczy, bezbożny -
ignorując jedynie słuszne prawa, to biada mu. Nie jemu niebiańskie rozkosze i
wieczna beztroska. Wręcz przeciwnie! Swoją drogą, ciekawe - jaka opcja jest
zastrzeżona dla ateistów, będących mimo tego porządnymi ludźmi?
Dziwne jest tylko, czemu mimo tego, że ci,
co w to wierzą i maja to ,,jak w banku", to jakoś nieśpieszno im do tej
bardzo obiecującej wieczności. Może coś jednak nie tak z ich wiarą?
Nie mnie to oceniać. Każdy z nas,
żyjących ma ofiarowane jedno życie. Może
z nim zrobić co chce: może w coś wierzyć, lub nie. Może pokornie, w znoju,
cierpieniu czekać na obiecaną nagrodę, albo żyć pełnią życia, wiedząc, że po
ostatnim tchnieniu nikt już nie zapali światła. Jak to śpiewała Maryla: ,,drugi
raz nie zaproszą nas wcale". Można też – tu opcja dla tych mniej
odważnych, a nieco zbuntowanych, lecz ostrożnych – wybrać coś pośredniego.
Komentarze
Prześlij komentarz