Ni w pięć, ni w dziewięć.

 

 Mieczysław Łuksza                                                                

 

 

 

                                     

 

 

 

      Należę do ludzi, którym niestraszna nuda. Ba, bardzo chętnie,  i z racji swego wieku (myślę, że teraz już mogę sobie na taką uwagę pozwolić),  często  korzystam z jej towarzystwa. Przy czym nudą nazywam określony czas, w trakcie którego nie mam nic do zrobienia,  nie jestem zmęczony, ani chory, ani zainteresowany jakąkolwiek formą rozrywki. Czyli nuda, to takie ,,trwanie”(nie mylić broń Boże z ,,gnuśnieniem”)  - nie dla wszystkich wygodne i akceptowalne.  Nie każdy też może sobie na nie pozwolić. Na pewno nie będzie się nudzić ktoś, kto cierpi (bez względu na to, czy to będzie cierpienie fizyczne, czy np. z powodu nieszczęśliwej miłości). Również ci, co mają na głowie mnóstwo problemów, przeżywają bardzo silne emocje  - nudzić się nie będą. Ani też ci, co gderliwe narzeczone do ołtarza powiedli. I wielu, wielu innych.

    Jak wspomniałem - nie wszyscy, którym dane bywa się nudzić,  są z tego powodu zadowoleni. Czemu? Choćby z tak błahego powodu, że nudzić się nie potrafią. Tyle. Nielicznym stan taki absolutnie nie wadzi, a jeszcze mniej licznym - wręcz przeciwnie – służy! Bo, nuda taka – wysublimowana, niewymuszona, spontaniczna – stymulująca być może. Mobilizująca. Choć – wcale nie musi, i trudno mieć o to do kogokolwiek jakiekolwiek pretensje. Sama w sobie jest czymś wartościowym: dla koneserów beztroski,  kontemplujących konsumentów rzeczywistości i niewymagających quasi sybarytów.

    Jako osoba świadomie takich stanów doświadczająca, lubię sobie w taki czas wziąć do ręki pióro i coś ,,nabazgrać” na skrawku papieru, lub w notatniku do tego celu przeznaczonym, a stale będącym ,,pod ręką”. Żeby to nie zabrzmiało zbyt górnolotnie - trochę to przypomina poetów, co to na kawiarnianych serwetkach zapisywali strofy swoich przyszłych wierszy. Napisałem ,,nabazgrać” – bo to, co zapisuję to spontaniczne, luźne, pozbawione jakiegokolwiek kontekstu treści. Nierzadko nie stylistyczne,  zdeformowane, z błędami ortograficznymi, pozornie bezsensowne. Ale też: ciekawe cytaty, nietuzinkowe wyrażenia, zgrabne pointy. Ot: efekt nadwyżki energetycznej mózgu, nieprzestającego funkcjonować również w takich stanach, wyrażony w specyficznej, niestandardowej formie.

    Kto inny swoją nadwyżkę mógłby wykorzystać inaczej. Na przykład - by z tego, co wydłubie z nosa ,,uturlać”  w zręcznych palcach  w miarę zgrabną kuleczkę. Lub na wiele innych;  mniej, lub bardziej osobliwych  sposobów. Spektrum możliwości to bezkres. Wszystkie do wykorzystania. Podług uznania.

   Z tych moich zapisków ,,tworzonych” przez lata zebrał się już niezły ,,zbiór”. Nie wyrzucałem zapisanych notatników, może wskutek próżności, może z innego powodu. W końcu – to moja praca. Wprawdzie – niewymagająca większego wysiłku, korzyści wymiernych nie przynosząca, ale jednak!

   Skąd pomysł na coś takiego? Ano, to poniekąd wynik mojego kolekcjonerskiego hobby. Z uporem maniaka od lat powiększam mój zbiór piór wiecznych. Przede wszystkim – starych Pelikanów. A że posiadam ich kilkadziesiąt i każde z nich jest ,,pod parą”, to sprawdzenie ich ,,gotowości bojowej” wymaga odkręcenia skuwki i sprawdzenia, czy na papierze pojawi się smuga po inkauście, czy też trzeba pióro nim uzupełnić. Jeśli jest sprawne, to można nim wykonać kilka esów-floresów, bądź też napisać słów kilka. Dawno temu doszedłem do wniosku, że chyba lepiej coś napisać. Niewątpliwą korzyścią wynikającą z moich zabiegów jest znacząca poprawa mego charakteru pisma. W dzieciństwie, młodości i prawie przez całe dorosłe życie pisałem jak przysłowiowa kura. Od kiedy poczułem magię pisania starym, przedwojennym piórem, nie wypadało wręcz bazgrać. Musiałem się postarać. I starałem się. Efekty wkrótce się pojawiły, co tylko mnie mobilizowało do dalszych prób. Połączyłem przyjemne z pożytecznym, aż  w końcu stało się to moim prawie nałogiem. Trwa to do dziś. Bazgram. Ale już nie kulfonami, tylko przyjemnymi dla oka schludnymi literkami.

   Kiedyś,  w którymś z esejów, chyba Borgesa (choć głowy za to nie dam), przeczytałem, że w dalekiej przyszłości twórczość  literacka, jaka taka,  ze względu na ograniczone możliwości (średnio około 30 liter w alfabecie)  będzie wyglądać zupełnie inaczej niż dziś. Chodzi o to, że ze zbioru X liter można utworzyć tylko skończona liczbę tekstów. W pewnym momencie, po wyczerpaniu wszystkich możliwości  musi się pojawić plagiat. Tym bardziej, że wspomniany przeze mnie Jorge Luis Borges wieszczył: ,,Nie wyobrażam sobie literatury bez opowiadania, lub poezji, natomiast czterechset-, pięćsetstronicowa  powieść może śmiało odejść do lamusa”.

   Oczywiście – kudy mnie tam do prawdziwych literatów!?! Poczytnych, znanych. Ale może zaistnieję jako prekursor nowego trendu w pisarstwie?

   W tym momencie ktoś mógłby zapytać:

 - Ale o co ci właściwie chodzi?

Już tłumaczę: Na poezji to ja się nie bardzo znam. Bardzo lubię tradycyjne, rymowane  teksty, skomponowane według wszelkich klasycznych prawideł. Taka poezja to miód dla mych uszu. Również ta patetyczna, górnolotna, patriotyczna.

Ale jest też poezja bardziej skomplikowana. Dla koneserów. Wiersze pisane bez interpunkcji, bez rymów, z pominięciem poprawnej pisowni. Dla laika – niezrozumiałe i co najmniej dziwne. Dla nielicznych – creme de la creme.

   Tu dochodzę do sedna – a jakby coś podobnego zastosować w prozie???  Wyprzedzić daleką przyszłość, gdy pisanie stanie się coraz trudniejsze. Zdaję sobie sprawę, że stąpam po niepewnym gruncie. Jeśliby ktoś z czytających miałby się poczuć urażony, to ja z góry bardzo serdecznie przepraszam. W żadnym razie nie mam zamiaru kogokolwiek obrażać. (Nawet tych, co maja zręczne palce). Pełen jestem wątpliwości, czy taka ,,twórczość” trafi na podatny grunt. Boję się umieścić choćby próbki takiego ,,nowatorskiego paradygmatu literackiego” z obawy, że nie znajdzie uznania wśród czytelników tradycyjnych tekstów.

Ba - mogłoby to być odebrane jako skrzyżowanie bełkotu z jakimś skomplikowanym szyfrem. A może jednak znalazłby się ktoś, komu by się to spodobało?  Eee… Lepiej nie ryzykować. Może kiedyś.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Łapu-capu

,,Tu każdy kwiatek"

Panie Stachura